piątek, 10 sierpnia 2012

Zbigniew Herbert przy kawie

Odkładając na razie na półkę zaczęty "Wstęp do psychoanalizy" sięgnęłam po tomik wierszy Zbigniewa Herberta. Kawa zawsze lepiej smakuje mi z poezją.
Herberta poznałam w szkole średniej. Pamiętam jak nauczycielka opowiadała nam o jego pasji, którą zajął się pod koniec życia - rzeźbieniu Aniołów. Bardzo piękne zajęcie, prawda?:)
A ja zatrzymałam się na wierszu z tomiku "Hermes, pies i gwiazda", trochę naiwnym z pozoru i lekkim, moim ulubionym.

Z. Herbert -"Pan od przyrody"

Nie mogę przypomnieć sobie
jego twarzy

stawał wysoko nade mną

na długich rozstawionych nogach
widziałem
złoty łańcuszek
popielaty surdut
i chudą szyję
do której przyszpilony był
nieżywy krawat

on pierwszy pokazał nam

nogę zdechłej żaby
która dotykana igłą
gwałtownie się kurczy

on nas wprowadził

przez złoty binokular
w intymne życie
naszego pradziadka
pantofelka

on przyniósł

ciemne ziarno
i powiedział: sporysz
z jego namowy

w dziesiątym roku życia

zostałem ojcem
gdy po napiętym oczekiwaniu
z kasztana zanurzonego w wodzie
ukazał się żółty kiełek
i wszystko rozśpiewało się
wokoło

w drugim roku wojny

zabili pana od przyrody
łobuzy od historii

jeśli poszedł do nieba -


może chodzi teraz

na długich promieniach
odzianych w szare pończochy
z ogromną siatką
i zieloną skrzynią
wesoło dyndającą z tyłu

ale jeśli nie poszedł do góry -


kiedy na leśnej ścieżce

spotykam żuka który gramoli się
na kopiec piasku
podchodzę
szastam nogami
i mówię:
- dzień dobry panie profesorze
pozwoli pan że panu pomogę

przenoszę go delikatnie

i długo za nim patrzę
aż ginie
w ciemnym pokoju profesorskim
na końcu korytarza liści


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz